ZION TRAIN W POLSCE – artykuł Makena do miesięcznika „Plastik” – lipiec 98
Informacja Od:
Źródło by Jah Love Soundsystem
Data Utworzenia: 2018-10-11 14:17:55
Łapcie ciekawy kawałek historii muzyki dub!
Zion Train meets Joint Venture Sound System!
30 years in dub: Zion Train & Joint Venture B-day Bash nie będzie oczywiście pierwszym spotkanie tych dwóch składów, a poniżej relacja sprzed 20 lat (!!!) właśnie z podobnego jak to spotkania 😉
Po wspaniałym przyjęciu w Poznaniu i Tychach dwa lata temu, ten pierwszy cyfrowy dubowy sound system goszczący w Polsce bardzo dobrze przygotował się do tegorocznej wyprawy. Cała trasa rozpoczynająca się na trzech koncertach w Niemczech i kończąca się w Belgii przygotowana była właściwie pod kątem wizyty w Polsce i chwała Zion Train za to. Na tegoroczną wyprawę zabrali z sobą ku mojemu i wszystkich zaskoczeniu gości specjalnych – jednym z nich był słynny od lat, 50-letni brytyjski producent roots dub – Mr Jah Free. Drugą osobą, której praca wybitnie rzucała się w oczy w trakcie ich koncertów był „Psychodelic Dave”- autor wszystkich żywych obrazów emitowanych z video projektora i rzutników, na codzień pracujący z ekipami z Nation. Potężna była również cała infrastruktura na kółkach, która przekroczyła polską granicę – potężny sypialny autobus z przyczepą o zawartości wartej kilka starych miliardów. Dzięki temu wszędzie można było dojechać na czas bez marnowania czasu w hotelach, choć wynikało również trochę problemów „logistycznych” (za niskie wiadukty, problemy z parkowaniem itp.). Na pokładzie cały czas prawie wybrzmiewały produkcje domowe Jah Free i kultywowane było ziele w trakcie towarzyskich dyskusji.
Po spotkaniu na granicy i bezproblemowym raczej jej przekroczeniu (tu nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać) jako pierwszy punkt na mapie na jeden dzień przed oficjalnym rozpoczęciem trasy jawił się Poznań. W planie wieczornych działań planowany był koncert Manu Dibango, ale problemy z właściwym zaparkowaniem naszego pojazdu i znalezieniem obiadu (trwały akurat kolejne targi i wiadomo – wszystkie lokalne zajęte) skutecznie wypełniły nam czas do wieczora. Ja ponadto byłem kompletnie wypluty po wcześniejszej imprezie z Dub Syndicate w „Eskulapie”, więc gdy w końcu brzuchy były pełne i wszyscy grzecznie położyli się w swoich kajutach sypialnych – odetchnąłem wreszcie.
Od samego rana zaczął siąpić deszcz i nie wiadomo było czy jest sens przygotowywać koncert w planowanym miejscu na dziedzińcu „Zamku”, bo to przecież otwarte powietrze. Istniała teoretyczna możliwość przeniesienia całości do wewnątrz. Jednakże decyzja pozostania pod gołym niebem spotkała się z przychylnością bogów i opady w ciągu dnia ustały.
Organizatorzy z Karoliną i Łukaszem na czele uwijali się jak w ukropie, by z wszystkim zdążyć na czas. Przygotowanie tak dużej imprezy wymaga naprawdę wiele pracy.
Tłum około 800 osób zebrał się, aby rozpocząć muzyczną ucztę tego wieczoru od opolskiej formacji 3K funkcjonującej w charakterze supportu. Z powodu specyficznego sposobu miksu Zion Train (sygnał w całości miksowany jest na scenie przez Neila – live soundmana i edytora cyfrowych podkładów), główny mikser znalazł się na scenie, co fatalnie odbiło się na brzmieniu 3K. Siedzący z tyłu głośników akustyk nie mógł słyszeć tego, co działo się na froncie a nie działo się dobrze. W dodatku aktywne limitery, co rusz wyłączały część przodów. Podejrzewam, że również z tego powodu 3K przyjęto raczej chłodno i choć Dziedziniec był już wypełniony niewiele było osób, które w jakiś spontaniczny sposób reagowały na ich występ.
Po nich radosna energia popłynęła z miksera Jah Free, który swoimi produkcjami utrzymanymi w stylu roots steppers oraz szczerym, spontanicznym zachowaniem rozbujał część ludzi. Około godzinny set DAT productions zakończył potężny dub w trakcie którego na scenie zaczęli już bardzo aktywnie udzielać się muzycy Zion Train. Publiczność od razu ruszyła rozpoznając znajome dźwięki i twarze. Spontan sceny spotkał się ze spontanicznością publiczności. Oto i oni – powracają do Poznania dubowi rewolucjoniści spod znaku liścia ganji – Zion Train! Pierwsze dźwięki od razu uderzają swoją klarownością i publiczność jak na sygnał rusza do tańca. Choć każdy z koncertów sporo różnił się pod kątem zawartości, zastosowana przez zespół formuła była zbliżona. Rozpoczynali od nowych i mniej znanych spokojnych numerów na rozbujanie, później robiło się coraz bardziej ostro i radykalnie by zakończyć się totalną techno ekstazą „Babylon’s Burning”. Formuła aktywnego live sound systemu w ich przypadku polega na zestawieniu trąbki, puzonu, melodyki oraz wokali Molary z sekwencjami rytmów, sampli, gitar i basów z ADATów oraz syren, a nawet scannerów wyszukujących krótkofalówki nadające w przestrzeni radiowej w czasie rzeczywistym. Wszystkie podkłady dodatkowo rozbite są na poszczególne ślady, dając Neilowi nieskończone możliwości miksów poprzez góry efektów, którymi otoczony był na scenie. Żaden utwór Zion Train na żywo nigdy nie brzmi tak samo. Kto widział to wie, że Neil to absolutny dub master i robi to zawsze bez pomyłek – w dodatku aktywnie uczestnicząc w tańcu na scenie.
Szczęki opadły wszystkim fanom reggae, gdy w pewnym momencie po raz pierwszy na żywo wykonali swoją własną wersję wielkiego zaangażowanego hitu Macka B i Mad Professora – „We’ve Got Enough”. Dobrze rozpoznawalne cytaty zresztą pojawiały się w trakcie całego show – od pieśni Ras Michaela, poprzez crassowy The Zounds a skończywszy na Bobie Marley’u i The Specials. Molara od początku wykazywała bardzo wysoki poziom kumania trudnego przecież języka polskiego – owoce szybkich przedkoncertowych korepetycji od razu prezentowała na scenie wzbudzając niemałe zaskoczenie. Ona i grający na melodyce Collin pozostawali punktami centralnymi show nie pozwalając sobie na chwilę wytchnienia. Projekcje w trakcie których można było nawet zobaczyć przemiksowanego walczącego Bruce’a Lee doskonale uzupełniały te objawienie punkowej wprost energii korzeni.
Po kilku długich bisach to wspaniałe muzyczne widowisko zakończył niestrudzony Jah Free. Gdzieś jeszcze w garderobie ukrytej w gąszczu korytarzy tego potężnego zamczyska wywiady, rozmowy panelowe, impreza. Niesmakiem wieczoru był niestrudzony patrol policyjny, który zatrzymał naszą przyczepkę ze sprzętem transportowaną taksówką na odcinku dosłownie kilkudziesięciu metrów. Gdy okazało się, że dzielni panowie chcą na samym początku trasy przetrzymać na swoim parkingu nasz autobus z całym sprzętem, m.in. za brak ważnej zielonej karty (!!!), musiało się to skończyć na walącym poważnie po kosztorysie odwołaniu się do ich osobistego ubóstwa. Nocleg, śniadanie na pokładzie, szybki prysznic i ruszamy na podbój Wrocławia. Po drodze okazuje się, że podróże 4-metrowym autobusem to poważne zadanie logistyczne i tu nie można mylić drogi czy nie sprawdzać wysokości przejazdów. Wrocław postawił nam zaporę w poprzek miasta chcącą ukrócić nas o prawie metr pojazdu. W końcu po kombinacjach trafiliśmy pod bunkier „Koloru”, gdzie już czekał na nas zwarty i gotowy Czajnik – inicjator lokalnego dubowego zamieszania. Choć to poniedziałek, to lokal nabija się na full. Podejrzewam, że żaden koncert zagranicznego wykonawcy nie spotkał się tu z tak wspaniałym przyjęciem. Gdy rozgrzewa Jah Free, duża część ludzi już jest w amoku. Na hasło Zion Train kolejny odcinek publicznej ekstazy i pełnego poparcia dla dźwięków generowanych w studio Wibbly Wobbly. Porwany emocjami Collin chwyta się w wyskoku rampy świetnej, co kończy się prawie niewidocznym dla nikogo, bo bohatersko zniesionym, szokiem elektrycznym. Zgodnie z zapowiedziami po długim koncercie w głośnikach pojawia się nasz Joint Venture Sound System, by kontynuować taniec dubowych anarchistów. Wielu ludzie pozostaje, choć klub stara się pozbyć osób poniżej 18 lat z powodu policyjnych prześladowań. Gdy my gramy, niestety ktoś zwija Molarze część jej pamiątkowej biżuterii w zamkniętym obszarze za sceną, co powoduje mało przyjemny kwas.
Jeden z najlepszych naszych sound systemów w końcu kończy się prawie nad ranem. Od razu pakujemy sprzęt i wyruszamy w podróż do stolicy kraju Lecha. Droga upływa raczej we śnie w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku – wyjątkiem jest do dziś wzbudzający dreszcze chwilowy powrót brytyjskiego kierowcy do zasad lewostronnego ruchu w centrum Wrocławia oraz poranny mandacik na rogatkach Warszawy. Odpowiednio wcześnie docieramy pod „Proximę”. Po sprawdzeniu lokalnych warunków pada decyzja o rejestracji koncertu na DATa, więc być może nawet ci, co nie byli, wkrótce go usłyszą. Komórki wręcz gotują się w kieszeniach ganiających w ukropie organizatorów Mikołaja i Skaja. Wszystko zostało zaplanowane – nawet specjalny mikrobus do przebicia się na obiad przez zatkaną samochodami Warszawę, nie mówiąc o zielonym „paliwie” dla kapeli. Impreza w Warszawie przyciąga kilka ekip telewizyjnych więc czas przed koncertem w klubie wypełniają nam głównie oni. Tu okazuje się, kto interesuje się muzyką, a kto działa tak, aby tylko muzycznym koncernom było ciepło. Nieobecni są dyspozycyjni dziennikarze muzyczni zajęci rozpatrywaniem kolejnego rozwodu bądź nałogu wielkich gwiazd, nieświadomi popularności tego typu wykonawców. Warner nie przybywa nawet na koncert swoich podopiecznych – po ich wcześniejszej aktywności w dziedzinie promocji przyjazdu Zion Train trudno się było nawet tego spodziewać. Nikt nie psuje wspaniałej atmosfery muzycznego święta.
Koncert na który stawia się około 1000 osób rozpoczynają Wszystkie Wschody Słońca ze swoim nowym programem. Wsparci komputerowym rytmem prezentują swój nowy set arabskiego i dalekowschodniego trip-hopu i dubu. Zioni stwierdzają, że to świetny polski zespół. Publiczność również z zainteresowaniem przysłuchuje się nowym dźwiękom WWS. Bardzo fajnie, że w trakcie takiego zgromadzenia muzyka nie jest jedynym tematem – ze sceny usłyszeć można głos żywego przejęcia tragedią Tybetu, antyfaszyści prowadzą swoje stoisko, przez mikrofon padają informacje o antypolicyjnej demonstracji. Wszystko się zazębia – właściwy koncert dla właściwych ludzi organizowany przez równie właściwych promotorów.
Po tradycyjnym secie Jah Free, Zion Train wsparty potęgą najlepszych na trasie przodów wspaniale podsumowuje swoją wizytę w Polsce. Od pierwszych taktów, jak w każdym z poprzednich miast, pod sceną las uniesionych do góry rąk i jeden wir tańczących ciał. Energia potężnej mocy płynie cały czas ze sceny aż do wspaniałego końca „Płonącego Babilonu”. Dynamika ich show nie ma sobie równych w świecie nowoczesnego dubu.
Trzeba przyznać, że wyprawa do Polski Zion Train to wspaniały sukces. Biorąc pod uwagę skalę tego przedsięwzięcia można było mieć obawy, że maczający w tym palce animatorzy raczej niekomercyjnej kultury nie uporają się z masą skomplikowanych przygotowań. Tymczasem fakty pokazały, że przede wszystkim liczy się szczere zaangażowanie, które potrafi przenosić góry. Wspaniały oddźwięk, z jakim spotkali się Zion Train i profesjonalne przygotowanie imprez na pewno nie każą nam znów długo na nich czekać. Polska jest teraz ich miejscem. Dzięki wszystkim Wam, układającym tory pod przyjazd Pociągu Do Syjonu!
MAKEN
(artykuł do „Plastika” – lipiec 98)